Po 14 latach pracy w branży prefabrykacji w Niemczech rozważał powrót do Polski, gdy kolega pokazał mu film na YouTube z nowoczesnej fabryki filigranów w Gdańsku-Kokoszkach. Zadzwonił i z ciekawości zapytał o rekrutację, i już trzy miesiące później znalazł się na pokładzie Pekabeksu. Triatlonista, maratończyk, Ironman. Zakochany w Gdańsku, żonie Lucy i dwóch synach – Stasiu i Tadziu. O tym skąd bierze motywację i czym różnią się ultramaratony od innych zawodów biegowych opowiada nasz kolega Jacek Hahn.
Naprawdę zabrakło ledwie dwóch sekund, żebyś nie dołączył do naszego Zespołu?
Tak faktycznie było. Mieszkałem wtedy w Bawarii i już zastanawiałem się, czy nie wrócić do Polski, ale czekałem na jakiś bodziec, trochę to odkładałem. W grudniu 2020 roku kolega podrzucił mi link z YouTube pokazujący nową linię produkcyjną filigranów w Gdańsku – Kokoszkach. Zrobiła na mnie wrażenie, pomyślałem „Sporo robotów, wygląda jak w fabryce Volkswagena” – i zadzwoniłem z pytaniem o pracę. Niestety, okazało się, że aktualnie firma nie poszukiwała pracowników. Już miałem się rozłączyć, gdy pani jeszcze dopytała – „A…. czy zna pan rysunek techniczny?”. I tak po tygodniu spotkałem się z dyrektorem produkcji, który poświęcił mi prawie godzinę czasu. To była świetna rozmowa – o tym, czego się mogę spodziewać, czego oczekuję. Obecnie jestem brygadzistą na linii produkcyjnej, gdzie zajmujemy się produkcją filigranów, podwójnych filigranów oraz ścian pełnych. I świetnie mi się tu pracuje, czuję, że jestem częścią czegoś dużego, że mam realny wpływ na rozwój fabryki, że jestem doceniany.
W Niemczech zdobyłem doświadczenie, umiałem pracować na każdej linii, na każdym stanowisku, mam więc porównanie. To, co tutaj robią maszyny, tam robiłem ręcznie, dziennie przerzucałem nawet po 10 ton stali. Miałem też fajne wspomnienia, ale to, co stało się dla mnie ważne tutaj, to dużo bardziej podmiotowe podejście, na przykład w pierwszym tygodniu pracy poprosiłem o urlop, żeby wystartować w Ironmanie we Francji, i pomimo moich obaw dostałem go. W poprzedniej pracy zdarzało się, że odwoływano zaplanowane urlopy. A przecież sposób, w jaki traktuje się pracownika, docenianie go, pozwala mu zupełnie inaczej się czuć i bardziej się starać. Do tego są możliwość rozwoju, jeśli ma się chęci, potencjał, wiedzę.
Z czego jesteś w pracy dumny?
Jestem szczególnie dumny, gdy nowe pomysły, które proponuję w firmie wchodzą w życie, np. związane ze zbrojeniem. Jeden pomysł trafił również na Politechnikę Gdańską, żeby zbadać od strony technicznej możliwość jego zastosowania. Samodzielnego szukania rozwiązań nauczyłem się w Niemczech, gdzie zmiany w trakcie produkcji traktuje się z dużo większą swobodą.
Jak zostałeś triatlonistą i… youtuberem?
W 2017 roku kończyłem przygodę z piłką nożną, po 12 latach grania w klubie. Skończyłem 38 lat, tempo miałem już nie to, 20-latkowie byli szybsi i lepsi, przegrywałem z nimi. Zacząłem biegać. Kiedyś kolega przyszedł do pracy i opowiadał, że zrobił rowerem 70 kilometrów. Pomyślałem wtedy „kosmos!”, ale pożyczyłem rower, najpierw zrobiłem 40 kilometrów, potem chciałem przejechać 100, niestety na 86 kilometrze pedał się odkręcił i przyjechali po mnie koledzy. Ale bakcyla złapałem.
Postanowiłem dać sobie czas do 40 urodzin na przygotowanie do triatlonu. Kupiłem na Allegro kolarzówkę za 700 zł, najtańszy, budżetowy sprzęt, ważył chyba z pół tony. Zrobiłem nim pierwsze 100 km, a potem kolejne 200 km po Bawarii. I zobaczyłem jaka jest piękna… Pojechałem na południe, w Alpy, to było coś nieprawdopodobnego: piękno natury, niesamowicie rozwinięta infrastruktura rowerowa. Mogłem dojechać w miejsca, gdzie nie dojedzie się samochodem. W lutym 2018 kupiłem lepszy rower, z karbonową ramą, używany oczywiście, i mam go do dziś.
Bardzo chciałem się tymi wrażeniami dzielić, więc kupiłem kamerkę za 60 euro i zacząłem nagrywać, używałem najprostszego programu do obróbki. Oczywiście miałem przed tym spore obawy, jak tylko ktoś przechodził obok, to się blokowałem. Potem je wrzucałem na YouTube i dzięki temu poznałem moja obecną żonę Lucy, która też jeździ na rowerze i która tak jak ja ma spory dystans do siebie i do życia.
Jak godzisz sport, pracę i rodzinę?
Jestem szczęściarzem, bo mam wyrozumiałą żonę. Lucy bardzo mnie wspiera, a jak nie chce mi się ruszać, potrafi dać mi kopniaka. Żartuje, żebym jechał na trening, a ona zajmie się domem, inaczej by ze mną nie wytrzymała…
Faktycznie w ostatnich miesiącach jest dużo sama, mnie prawie w ogóle nie ma mnie w domu, przed nadchodzącymi zawodami trzeba trenować ostro. Niektórzy moi znajomi muszą prosić żony z pół roku wcześniej, żeby się zgodziły na przygotowania przed maratonem. Jednak w przyszłym roku chciałbym spędzać więcej czasu z rodziną, nie planuję tylu startów, kilkumiesięcznych przygotowań i znikania na całe dnie.
Młodszy syn Tadeusz jest jeszcze mały, więc nie możemy sobie pozwolić na wspólne rowerowe długie dystanse.
Od czego zacząłeś starty w zawodach i skąd bierze się Twoja motywacja?
W kwietniu 2018 wystartowałem w pierwszym półmaratonie, potem w maratonie. W Zgorzelcu miałem wystartować w triatlonie na dystansie olimpijskim, gdy po raz pierwszy dowiedziałem się, że trzeba się będzie zmieścić w limicie czasowym 4:00 godziny, bałem się, że nie dam rady, ale zawody ukończyłem w 2:36 h, tak więc nie taki diabeł straszny. Tydzień przed zawodami ogłoszono, że pływanie odpadnie, bo w jeziorze wykryto bakterie, więc zamiast tego odbył się duathlon. W Chodzieży wystartowałem na dystansie 1/2 Ironmana, i chociaż nie udało mi się złamać 6 godzin (6:11), to i tak byłem dumny jak paw… czułem się taki dumny z siebie, byłem nieśmiertelny! Kolega mi wtedy powiedział, że może do 40-ki zrobię pełny dystans Ironmana. Z kolei na triatlonie w Malborku we wrześniu 2019 r. woda była lodowata, to było jak morsowanie. Myślę, że gdyby nie zawody, to bym do niej nawet nie wszedł.
Nie byłem nigdy demonem prędkości, więc na krótkim dystansie nie jestem w stanie poprawić czasu, a że w sporcie każdy chce się rozwijać, to zacząłem wydłużać dystanse. Gdy zobaczyłem pana po 60-ce, który zrobił potrójnego Ironmana, to pomyślałem: „w czym jestem gorszy?”, i że dam sobie 10 lat, żeby zrobić do 50-ki potrójnego Ironmana.
Jaką mam motywację? Robię to dla zabawy i dla samego siebie. Nie chcę być ostatni. Moja kategoria wiekowa jest najliczniejsza i agresywna, zaczyna się kryzys wieku średniego, konkurencja jest duża. A ja stawiam sobie cele – i jest dla mnie budujące, że udaje się je realizować. Chociaż bywa różnie, forma bywa różna. Gdy ostatnio biegłem maraton w Gdańsku, to ledwo go ukończyłem, tak mi się ciężko biegło, do tego jeszcze wiał silny wiatr. Zbliża się start w „5 Ironmanów w 5 dni”, a ja kompletnie nie wiem jak zachowa się mój organizm. To impreza, która odbędzie się 15-19 czerwca w Opolu: codziennie 3,8 km pływania, 180 km na rowerze i 42,2 km biegu. Organizuje je Stowarzyszenie Masz Jaja Idź na Badania pod kierownictwem Krzysztofa Dankowa, promujące profilaktyczne badania wśród mężczyzn oraz zdrowy styl życia. Takimi sportowymi inicjatywami chcemy zwrócić uwagę na istniejący problem. Badamy się, biegamy, a wszystko to robimy dla jaj!
Dlaczego ultramaratony są takie szczególne?
Bo atmosfera jest niesamowita. Wiadomo, wszędzie jest fajny sportowy klimat, ale na innych zawodach jest dużo ludzi, setki czy tysiące. I jest większe parcie na to, żeby poprawić swój czas. A ultra są niszowe, startuje po 20-30 osób na każdym dystansie, z różnych części Europy, widzą się pierwszy raz, a zachowują się jak rodzina, jeden drugiego wspiera. I się wiecznie uśmiechają, tyle maja endorfin, chociaż też pęcherze na stopach, aż do krwi. Tu każdy walczy z sobą, to fizyczne sponiewieranie, bo ludzki organizm nie jest stworzony do takiego wysiłku.
Mam nadzieję, że w Niemczech w tym roku będzie tak samo: 29 lipca startuję w Lensahn, gdzie stanę na starcie zawodów ultra triathlon na dystansie potrójnego Ironmana: 11,4 km pływania, 540 km jazdy na rowerze i 126,6 km biegu. Nie zapomnę tego, co przeżyłem podczas pierwszego udziału we Francji. Wtedy podwójnego Ironmana kończyłem w nocy, a Richard Jung, starszy Niemiec, ukończył dzień wcześniej 5-krotnego Ironmana, bijąc swój własny rekord świata, (19 km pływania, 900 km na rowerze i 211 km biegu), mimo ogromnego zmęczenia, stał na mecie i czekał, żeby wszystkim zawodnikom przybić piątkę. Była też dziewczyna z Mołdawii, która debiutowała w ultra, a potem od razu leciała do Meksyku, żeby wystartować w 4 Ironmanach w 4 dni. Była też Francuzka, lat 59, sama, bez suportu, która ukończyła 5-krotnego Ironmana. Suport to drużyna uczestnika, która może pomóc jemu, ale nie może pomóc nikomu innemu. Ja miałem moją żonę i kolegę, gdy w nocy w trakcie zawodów położyłem się na godzinę, żeby się zdrzemnąć, to oni mnie potem wybudzili, żebym nie zaspał. Szykowali mi jedzenie i picie. Wyobraź sobie, że ta Francuzka nie miała nikogo. A w tym roku zaplanowała starować w 10-krotnym Ironmanie.
Zupełnie inne też jest podejście do dystansu: jak mam siłę, to biegnę, jak nie mogę to idę – i nie kalkuluję. Na kalkulowanie może sobie pozwolić Robert Karaś – mistrz w ultra triathlonie, ale on jest zawodowcem, a my amatorami. Po 300km na rowerze i 40 km biegu już nie kalkulujesz, tylko myślisz, żeby przetrwać. Na mecie jesteś tak wykończony, że nie do końca dajesz radę się cieszyć, bo jesteś skrajnie wykończony. W najtrudniejszym czasie w trakcie zawodów, czy po nich, i dopóki nogi bolą, to myślisz, że już nigdy więcej tego nie zrobisz. A potem planujesz znów.
Co radzisz tym, którzy nie uprawiają sportów, nie biegają?
Że fajnie jest wyznaczyć sobie cel i dążyć do tego, żeby go realizować. Pojawiają się niesamowite endorfiny, biegam z uśmiechem. No może na 30 kilometrze śmiechu jest już mniej, ale w ogóle sport jest super. Nie samo ukończenie Ironmana jest najlepsze, to tylko wisienka na torcie. Lecz ta długa droga, którą trzeba przejść: te wszystkie treningi, wylane litry potu, logistyka. Triatlon uczy logistyki, musisz planować – kiedy pracujesz, kiedy odebrać dziecko z przedszkola, kiedy zjeść kolację. Niektórzy znajomi wstają o 3:00 nad ranem, bo maja inne obowiązki i nie mogą sobie pozwolić na trening w ciągu dnia. Idąc na 6:00 rano do pracy wstawałem o 4:00, żeby zrobić trening biegowy.
I gdy już ukończysz zawody, to przypominasz sobie te treningi, wstawanie w nocy, i to jest piękne. Właśnie ta droga, która się przebyło. Wiesz jak ciężko jest wstać z kanapy? To jest najtrudniejsze, i zamienić piwo na izotonik.
W zeszłym roku 1/2 Ironmana zrobił chłopak, który ważyl 100kg, a rok wcześniej ważył ponad 200kg, to było niesamowite. Wisienka na torcie, ze ukończył zawody, a radość z całej drogi, gdy gubił 100kg.
Miewasz czasem chwile zwątpienia?
Czasem odpuszczam jakiś trening. Ale gdy masz cel, to przecież nie powiesz rodzinie „Odpuszczam, nie dam rady”. Klamka już zapadła, może nie dam rady ukończyć biegu, bo jestem tylko człowiekiem, ale trzeba wystartować. Nie mam najsilniejszych nóg, na krótszych dystansach to zwykle znajomi na mnie czekają na mecie, ale nadrabiam głową i sercem.
Raz tylko zszedłem z trasy, drugi raz tego już nie zrobię. Miałem strasznego moralniaka. Jechałem wtedy rowerem z Łodzi do Gdańska, to było w 2018 roku, w Tczewie zsiadłem z rowera. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak się odżywiać, nie miałem trenera. Teraz też nie mam, YouTube jest moim trenerem. I do tego słucham muzyki do filmu „Rocky”.
Często podkreślasz, że kochasz Gdańsk, lubisz tu mieszkać, dlaczego?
Jestem rdzennym gdańszczaninem, mój dziadek urodził się tu w 1914, myślę, że moja rodzina mieszkała tu już w XIX wieku, byli niemieckimi gdańszczanami. Moja ciotka ma jeszcze paszport z Wolnego Miasta Gdańska, takie pamiątki są dla mnie niemal jak relikwie. W herbie Gdańska z dwoma lwami znajduje się hasło „Nec temere, nec temide” – „ani zuchwale, ani bojaźliwie” które stało się moim credo, i które sobie wytatuowałem. Moim ulubionym miejscem w Gdańsku jest Oliwa. Gdy jest mi źle, albo chcę być sam, to tam jadę i siadam na ławce w parku. Mieszkałem tam przez 35 lat mieszkałem, teraz mieszkam 7 kilometrów dalej, ale najchętniej tam właśnie biegam. Oliwa ma wszystko – parki, zoo, lasy. Spokojne uliczki, które sprawiają wrażenie wioski w mieście. Niektórzy moi znajomi mówią, że są nie gdańszczanami, ale Oliwiakami.
Bywam często nad morzem, gdzie trenuję. Latem także pływanie, choć zimą w basenie, oczywiście. Bieganie na bieżni dla mnie odpada, przez dwie godziny w miejscu, czuję się wtedy jak chomik, wolę mieć przed sobą konkretny cel. Na rowerze jeżdżę na treningi powyżej 200 kilometrów na Żuławy – gdzie jest płasko, ale wietrznie, lub Kaszuby, gdzie jest spokojniej, ale pagórkowato.
Jakie wsparcie ze strony firmy Pekabex jest dla Ciebie najważniejsze?
Myślę, że warto wspomnieć, że firma mnie wspiera i pomaga nie tylko finansowo, ale także dając możliwość wspólnego ustalania terminów urlopów: gdy potrzebuję wolnego na zawody, to je dostaję, i też bardzo to doceniam.
Kierownik Działu Projektowego w Gdańsku postanowił zachęcić naszych współpracowników do jazdy na rowerze poprzez zapisywanie swojej aktywności w aplikacji. Szybko jednak koledzy stwierdzili, że w konkurowaniu ze mną nie mają szans, dlatego umówiliśmy się, że oni będą jeździć na rowerze, a ja będę biegał. Jeszcze nie jest pewne, kto wygra!
Ci, którzy nie uprawiają jeszcze sportu nie wiedzą, jakie to jest fajne. Ja jestem bardzo kontaktową osobą, więc ważne jest dla mnie poznawanie ludzi, a wśród sportowców 99% to bardzo pozytywne osoby. I ważne jest też to, żeby pamiętać, że równym sukcesem jest przebiegnięcie 105 czy 5 kilometrów – najważniejsze, żeby zrobić coś dla siebie, dla swojego zdrowia i lepszego samopoczucia.